Tytuł: 19
razy Katherine org. An Abundance of Katherines
Autor: John Green
Wydawnictwo: Bukowy Las
Rok wydania: 2014
Liczba stron: 303
Colin Singelton to nieprzeciętny osobnik rodzaju ludzkiego
od najmłodszych lat uważany za cudowne dziecko. Ma za sobą wiele konkursów,
nagród, teleturniej...oraz pieniądze z wygranych. Na swoim koncie ma również
dość dziwną przypadłość/ uzależnienie bądź dziwaczny gust, gdyż interesuje się
wyłącznie dziewczynami imieniem Katherine. Niestety biedaka wszystkie rzucają.
Stało się to już 19 razy...Colin wraz ze swoim przyjacielem Hassanem (
miłośnikiem reality show Sędzia Judy) wyrusza w podróż przed siebie. Dosłownie.
Mają pieniądze, czas i bezkres drogi..Po drodze dzieją się dziwne rzeczy.
Miasteczko, fabryka, dziewczyna o innym imieniu i niezwykle ciężki w
zrozumieniu miłosno- związkowy wzór matematyczny.
Jeśli
ktoś jest humanista i na sam widok słowa "matma" go telepie to z góry
przepraszam chociażby za sam tytuł. Ale cóż... wszystkim nie dogodzę.
Wracając
do kolejnej książki Pana Zielonego. 19 razy Katherine to kolejny strzał w
dziesiątkę. Książkę dostałam na urodziny. Szczęśliwa ja bo książka to idealny
prezent, (ten bardzo wyczekiwany, ponieważ bardzo chciałam tą książkę) ale radość trochę opadła kiedy zaczęłam czytać..Początek
po prostu mnie nudził. Czytałam bo przecież nie zaczyna się czegoś i na
początku się nie odpuszcza. A to w dodatku prezent więc tym bardziej wypadało
ją przeczytać. Jednak z biegiem czasu i stron coś mnie tchnęło, coś zarzuciło
macki i pociągnęło w świat przepełniony Katherinami (chyba źle to napisałam).
Akcja zaczęła się rozwijać, pojawił się martwy austro- węgierski arcyksiążę, jeszcze
więcej humory i pociesznego Hassana. ( Kiedy czytam to imię to widzę grubaska
biegnącego po łące pełnej stokrotek podczas zachodu słońca) Wtedy już było po
mnie i po moim czasie gdyż zamknęłam się w pokoju z butelką wody, płatkami, ogromnym
kubkiem herbaty, położyłam się w łóżku owinęłam się kocem i pożerałam książkę..(oczywiście
nie dosłownie) Pierwszy raz spotkałam się w książce z matematyką i takim jej
wykorzystaniem. Wzór opisujący przebieg..[bez spoilerów]. Ale sama matma to był
strzał w dziesiątkę, który trafił do mojej w 85% ścisłej duszy. Wszystko gdzie
matma jest bardzo kochane <3. Po nabraniu tempa przez wydarzenia fabuła
zrobiła się bardzo, ale to bardzo okay. Już nie było na co narzekać. Akcja,
humor, matma, idealnie dobrane słownictwo- czego chcieć więcej. Zielony jednak
mnie nie zawiódł i dał kolejną książkową miłość do kolekcji .
Matkoooo...19
raz próbować z jednym imieniem. Ja po trzecim podejściu już bym miała dość i dostawała białej
gorączki na same jego brzmienie. Ale
chłopak się opamiętał więc ma dużego plusa. Podsumowując..albo i nie. Słowami
zakończenia moje życiowe motto: Wąchajcie książki do końca bo nigdy nie wiecie
kiedy wam sie ich zapach spodoba.
0 komentarze: