Tytuł: Papierowe Miasta org. Paper Towns
Autor: John Green
Wydawnictwo: Bukowy Las
Rok wydania: 2013
Liczba stron: 398
Przepraszam Was bardzo, ale ja naprawdę nie wiem o czym jest
ta książka i jak ją streścić. Na pomoc wyruszy mi wydawnictwo Bukowy Las:
Quentin
Jacobsen – dla przyjaciół Q – od zawsze jest zakochany we wspaniałej koleżance,
zbuntowanej Margo Roth Spiegelman. W dzieciństwie przeżyli razem coś
niesamowitego, teraz chodzą do tego samego liceum.
Pewnego
wieczoru w przewidywalne, nudne życie chłopaka wkracza Margo w stroju
nindży i wciąga go w niezły bałagan. Po czym znika. Quentin wyrusza na
poszukiwanie dziewczyny, która go fascynuje, idąc tropem skomplikowanych
wskazówek, jakie zostawiła tylko dla niego. Żeby ją odnaleźć, musi pokonać
setki kilometrów. Po drodze przekonuje się na własnej skórze, że ludzie są w
rzeczywistości zupełnie inni, niż sądzimy.
Książkę czytałam długo, Bardzo długo. Nie byłam w
stanie przeczytać jej w normalnym tempie nie zasypiając. Książka ciągnie się i
ciągnie jak flaki z olejem, cały czas monotonicznie bez większego wyrazu.
Oczywiście, ma dobre momenty, ale to nie wystarczy żeby uratować obszerną
całość. Pod względem gramatycznym czy językowym książka jest dobra, jak to
Greena przystało, ale treść...Pozostawia wiele do życzenia. Książka po prostu
jest nudna. Cała historia ma przekaz...a raczej jego brak. Może ja go nie umiem
znaleźć, ale no cóż. Napisana jest w jednym nastroju, na jednym uczuciu. To
właśnie sprawia, że się ciągnie jakby końca nie miała. Niestety.. Próby wybicia
jej z powolnego tempa nie wyszły za dobrze. Są dość nieudane i nietrafione. Nie
zmieniają nic a tylko pogarszają sprawę. Bo co innego mogłyby zrobić próby
rozkręcenia akcji w żółwim tempie i
nostalgicznym nastroju. Moim zdanie jest to najgorsza książka Johna Greena,
którą czytałam. Liczyłam na więcej i się przeliczyłam.
Jeśli myśleliście, że książka to zło..To nie
oglądaliście filmu.
Kilkanaście dni temu wybrałam się z przyjaciółką do
kina na "Papierowe Miasta" i mocna się zawiodła. Od początku nie
byłam nastawiona na wielkie boom (patrząc na książkę), ale no bez przesady.
Kocyk, podusia i można spać na sali kinowej. Dwa, góra trzy momenty sprawiły,
że nie spałam a się śmiałam. To tyle co do pozytywów. Obsada..Nie wiem, jak
wam, ale jak zobaczyłam Margo to chciało mi się płakać. Dosłownie. Gdzie ta
opisywana w książce piękność z solidnym charakterem i temperamentem. No gdzie?
Zamiast tego dostaliśmy jeszcze bardziej marudną i życiowo pokrzywdzoną Margo, która urodą nie grzeszy. Nie w ten
sposób, w którym powinna w tym filmie. Aktorka jest fatalnie dobrana do postaci
jeśli chodzi o wygląd zewnętrzny. Quentin był dość zbliżony do książkowego, ale
to też nie do końca to, czego można było oczekiwać.
Wyobraźcie sobie teraz książkową "cegłę" o
objętości 400 stron. I wytnijcie z niej 250 stron. Tak została okrojona
powieść. Wycieli najlepsze momenty z książki, a to co zostało rozciągnęli w
niezdrowy sposób. Powoli szlak mnie trafiał jak pojawiały się luki w filmie,
który względnie trzymał całość. Nie dość, że go tak pokrzywdzili obsadą to
jeszcze zmieniona treścią. Ja rozumiem, że to nie ekranizacja, ale pozór treści
książki wypadłoby zapisać. Taka zmiana treści nie jest zarezerwowana dla filmów.
I jak można potraktować zakończenie w ten sposób? Zmienić całe, od deski do
deski i zmienić dobrych przyjaciół w potwory. Chore..Z całym szacunkiem, ale
ten film to dno i nikt, kto pisał ten scenariusz nie widział książki na własne
oczy.
Podsumowując:
Kiedy czytałam książkę było mi źle, jak wyszłam z kina byłam załamana.
6 komentarze: